Szyfr niezłamany do dziś
W 1885 James B. Ward wydał broszurowe opowiadanie o zaginionym skarbie przeznaczonym dla znalazcy na tyle mądrego, by rozwiązać związaną z nim zagadkę. Ward poinformował, że około 1817 roku pewien człowiek imieniem Thomas Jefferson Beale był liderem wyprawy do Południowo-zachodniej Ameryki. Głównym celem było polowanie na bawoły i niedźwiedzie. Zamiast tego grupa Beale'a miała natknąć się na złoża złota i srebra na terenach obecnego Kolorado.
Wszyscy zgodzili się zachować to w tajemnicy (to skąd wiedział o tym Ward?). Zespół Beale'a spędził dwa lata na „cichym” wydobyciu. Następnie przewieźli oni wartościowe bryłki wagonami do Wirginii i między latami 1819-21, zabezpieczyli je w podziemnym skarbcu.
Beale sporządził trzy notatki objaśniające położenie skarbu i listę osób, które miały prawo do jego podziału między sobą. Każdy z tekstów został zaszyfrowany inną metodą. Potem Beale zniknął ze swoim przyjacielem, pozostawiając notatki. Okazało się, że drugi z trzech tekstów został odszyfrowany przy pomocy nieco zmienionej Deklaracji Niepodległości. Tekst zawierał informację, w którym z miast Wirginii skarb został ukryty i odsyłał czytelnika do pierwszej notatki, w celu uzyskania bardziej szczegółowych informacji. Pierwsza i trzecia notka pozostaje nieodszyfrowana.
Pomimo upływu lat i doskonalenia technik deszyfracji, a także powstaniu komputerów mogących wykonywać ogromnych obliczeń w ciągu sekundy nie udało się złamać tajemniczych zapisów. Coraz częściej pojawiały się pytania, czy Thomas J. Beale w ogóle istniał, a może był tylko wymysłem Warda robiącym wszystkim psikusa? Problem z drugą kwestią jest taki, że Ward był postrzegany jako śmiertelnie poważny człowiek.
Według Warda Beale zamknął zapiski w żelaznej skrzyni, którą następnie przekazał karczmarzowi Robertowi Morrissowi w 1822 roku, z instrukcją, żeby otworzyć ją tylko w przypadku, gdy przez 10 lat oni, ani żaden z jego kolegów po nią nie wróci. W 1845 Moriss uniósł wieko i znalazł dwie litery i 3 zaszyfrowane kartki. Sam nie zdołał złamać szyfru. Po jego śmierci skrzynka trafiła do przyjaciela. To właśnie on odkrył tajemnice tekstu nr 2.
Tak, w skrócie brzmiała treść notki opisującej skarb warty w przybliżeniu 65 milionów dolarów:
Zdeponowałem w hrabstwie Bedford, około czterech mil od Buford na głębokości sześciu stóp pod ziemią następujące przedmioty, należące do stron, których nazwiska są podane w liczbie trzech:
Pierwszy depozyt składa się z dziesięciu setek i czternastu funtów złota i trzydziestu ośmiu setek i dwunastu funtów srebra, zdeponowanych w listopadzie 1819. Drugi powstał w grudniu 1821 i składa się z dziewiętnastu setek i siedmiu funtów złota i dwunastu setek i osiemdziesięciu ośmiu srebra. Zawiera także klejnoty otrzymane w St. Louis w zamian za srebro, aby zabezpieczyć transport. Wycenia się je na trzynaście tysięcy dolarów.
To wszystko jest zabezpieczone w żelaznych garnkach. (…) Papier numer 1 opisuje dokładną lokalizację skarbca, tak, że nie nikt nie będzie miał trudności ze znalezieniem go.
Notatki przechodziły z rąk do rąk, lecz nikt nie zdołał rozwiązać zagadki. W latach 60. XX w. Carl Hammer – pracownik firmy produkującej komputery UNIVAC, co prawda nie odszyfrował niczego, ale doszedł do wniosku, że wzorce szyfru w dwóch pozostałych notatkach nie są przypadkowe i rzeczywiście jest pod nimi ukryta wiadomość. Później kryptolog Jim Gillogly dokonał zaskakującego odkrycia. Hammer miał rację. Zaszyfrowany tekst nie był przypadkowy, ale nie wydawał się odpowiadać właściwościom statystycznym języka angielskiego.
Do całej sprawy mocno sceptycznie podszedł detektyw Hoe Nickell. W 1982 opublikował on swoją analizę, oceniając sprawę za pomocą kilku rodzajów dowodów, począwszy od historycznego zapisu. Treść broszury Warda powodowała, że Beale był niewykrywalny. Ward opisał, że Morriss miał powiedzieć: „Co ciekawe, Beale nigdy nie wspominał o swojej rodzinie ani przodkach”. Według niego nie tylko Beale, ale także Morriss i Ward byli fikcyjni. Nickell odkrył, że mężczyzna o nazwisku Moriss rzeczywiście był prawdziwym właścicielem gospody w tej lokalizacji, ale zapiski Warda wspominają, że prowadził on Washington Hotel w 1820 i w 1822, ale źrodła historyczne wspominają, że zaczął dopiero w 1823 roku. To czy Thomas J. Beale istniał, jest niejasne dla naszego detektywa. Pomimo braku dowodów, twierdzi on, że to postać wymyślona. Tylko po co? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Cała historia mogła być wymysłem Warda (który według Nickell'a używał fikcyjnego nazwiska) nastawionym na zysk. Deszyfrowanie drugiej notatki zostało wbudowane w historię, którą Ward zapisał w swojej broszurze. Autor miał pobierać sporą ilość pieniędzy za jej kopie. Ówczesna cena 50 centów to dzisiejsze 13 dolarów! Autor bez ogródek chwalił się, że sporo zarobi na swoim dziele. Czy cała historia była oszustwem i maszynką do robienia pieniędzy?
Coraz więcej wskazuje, że tak. Dużą uwagę zwrócono na styl pisania. Uczeni w zakresie literatury już od dawna zdają sobie sprawę, że każdy pisarz na spójny i niepowtarzalny styl pisania – podobnie jak odciski palców. To pozwala na jego identyfikacje. Nickell i jego współpracownik Jean Pival analizowali styl Warda i ten z odszyfrowanej notatki Beale'a (jako grupę kontrolną potraktowali wielu ówczesnych wykształconych mężczyzn z Virginii). Okazało się, że znaleźli oni identyczną średnią długość zdań, jak również bardzo zbliżone proporcje słów the, and i of.
Pival stwierdził wtedy:
„To uderzające podobieństwo w stylu pisania broszurowej historii i rzekomych notatek Beale'a wskazuje, że jeden autor był odpowiedzialny za oba teksty. Chociaż dwóch różnych pisarzy może łączyć jedna specyficzna cecha, to już kilka wskazuje, moim zdaniem, że oba teksty napisała ta sama ręka”.
Brak komentarzy do artykułu - Twój może być pierwszy!