Od czego uzależniali się żołnierze Wehrmachtu?
Sprawność fizyczna, bojowe nastawienie, odporność na ból, szybka reakcja w obliczu zagrożenia. Tym powinien odznaczać się żołnierz na polu bitwy.
Wyobraźmy sobie, że to wszystko można podbić do niespotykanego wcześniej poziomu. Poprawić ludzkie „parametry” i stworzyć żołnierza doskonałego. Taki cel przyświecał chemikom Trzeciej Rzeszy. Uzyskali oni w 1937 roku nietypowy rodzaj amfetaminy.
Pervitin, bo tak nazywała się cudowna tabletka, wprowadzona do aptek, szybko zainteresowała wojskowych lekarzy. Euforyczny nastrój przed walką, organizm wprowadzony w stan pełnej mobilizacji, podwyższona samoocena, zwiększona koncentracja i chęć ryzyka - to wynik testów przeprowadzonych na studentach akademii medycznej. Zaledwie w pół roku wyprodukowano 30 milionów sztuk. Dopalacz zaczęto podawać żołnierzom Wehrmachtu przed trudnymi zadaniami. Także każdy pilot Luftwaffe był zaopatrzony w narkotyk. Zażycie więcej niż jednej pigułki likwidowało senność na wiele godzin i pozwalało przeć naprzód żołnierzowi, który otrzymał kilka postrzałów!
Armia naszprycowanych i gotowych na wszystko nie zdołała jednak wypełnić planu Hitlera. Straty związane z walką prowadzoną na dwóch frontach okazały się poważne. W 1944 na rozkaz Führera rozpoczęto produkcję D-IX. Zawierał on w sobie oryginalny Pervitin z dodatkiem morfiny i kokainy. Mimo, że pozwalał organizmowi pracować na maksymalnych obrotach przez pięć godzin, nie sprawdził się na polu walki. Dlaczego?
W czasie wojny nikt nie skupił się na skutkach ubocznych, a te były straszne. Spustoszenie organizmu zmuszonego do wysiłku, którego nigdy nie podjąłby się „na trzeźwo” powodowało, że w wielu przypadkach nie wytrzymywało serce. W przypadku D-IX żołnierze umierali zanim efekt dopalacza się skończył. Ci, którzy przeżyli, uzależniali się już po dwóch dawkach. Dochodziło także do akcji w stylu kamikadze. Nawet terapia odwykowa nie pomagała pozbyć się halucynacji, które prześladowały żołnierzy.
Brak komentarzy do artykułu - Twój może być pierwszy!